poniedziałek, 13 czerwca 2016

"Joyland" Stephen King #Córka Zeusa

Uhm, ale oto dobra wiadomość: w każdym tyranie siedzi tchórz. Nawet niezbyt głęboko
ukryty.
Zrobiłam sobie krótką weekendową przerwę od „After”, który nie wciąga mnie za bardzo – mam nadzieję, że jeszcze się rozkręci. Zabrałam się za to za Kinga. Jest to moja druga książka tego autora po „Carrie”, która nie trafiła do moich ulubionych książek, ale podobała mi się
 Tytuł oryginału: Joyland
Seria: -
Tom: -
Przekład: [przepraszam, nie pamiętam, a książkę już oddałam!]
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 336

„Nie mogę pojąć, dlaczego ludzie posługują się religią, żeby krzywdzić się nawzajem, kiedy i bez tego na świecie jest tyle bólu”

Dwudziestoletni Devin Jones zatrudnia się na okres letni w lunaparku – Joylandzie. Próbuje zapomnieć o zerwaniu z dziewczyną. Praca zaczyna mu się podobać, nawet paradowanie w przebraniu wielkiego psa, który ma rozśmieszać dzieci. Pracownicy mają nawet własną mowę! Później dowiaduje się o strasznym morderstwie, które miało miejsce w Joylandzie. Fascynuje to Devina, który próbuje odkryć kto jest mordercą, a jednocześnie sprawić by chory chłopiec przeżył swoje krótkie życie jak najlepiej.

Książka była naprawdę ciekawa, podobała mi się o wiele bardziej niż „Carrie”. Mimo iż na okładce jest napisane, że to książka kryminalna, to tak naprawdę, opowiada ona o życiu Devina, jego pracy w Joylandzie, chorym chłopcu i jego matce, a morderstwo, tak, jest tutaj ważne, ale nie stanowi głównego wątku, przynajmniej ja to tak odebrałam.
Bohaterowie są bardzo realistyczni. Tacy prawdziwy. Devin zachowywał się, jak każdy normalny człowiek, a nie kolejny „niezwykły bohater, który niczego się nie boi, nawet jak zostanie ogłoszony tym jedynym i spotykają go niebezpieczeństwa, bo on zawsze wyjdzie sucho, bo jest taki niezwykły!”, a to akurat mi się bardzo podobało. Są po prostu ludzcy.  
Akcja, mimo że w większości opowiadała o pracy w lunaparku to nie była nużąca, a właśnie wciągająca! A cała historia z morderstwem naprawdę udana.
„Joyland” nie było szczególnie wybitne, ale nie zaprzeczę, że rzadko się nudziłam na tej lekturze [choć pod koniec chyba był taki króciutki fragment]. Nie trafia ona do moich najlepszych i najukochańszych książek, ale była naprawdę niezła!
Nie przechodzi po niej dreszczyk po plecach, ale czuć ten lekko horrorystyczny, morczny nastrój, który bardzo mi się podobał. Książka warta przeczytania. Nigdy nie powiem, że straciłam przez nią czas.  
Jeszcze raz dodam, że wielki plus King w tej książce otrzymał ode mnie za realizm! I to, że bardziej mnie wciągnął niż powieścią „Carrie”, na pewno jeszcze sięgnę po jego książki. Chciałabym na pewno spróbować „Zielonej mili”, o której słyszałam naprawdę pozytywne opinie.


8,5/10

PS Przepraszam za jakość zdjęcia ;-;

2 komentarze:

  1. Cieszę, się, że ci się spodobał ;3 Zieloną Milę osobiście również polecam, możesz, jak pewnie już zauważyłaś, wypożyczyć w naszej bibliotece szkolnej. Mam wrażenie, że lepsza od Joyland'u, chociaż nie dodałam jej do ulubionych... *śmiech*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepadam za bibliotekami szkolnymi ;-; Bardziej preferuje zwykłe biblioteki :p

      Usuń