środa, 6 kwietnia 2016

"Eve" Anna Carey #Córka Zeusa


Dzisiaj przyszedł czas na "Eve" Anny Carey, która zachwyciła mnie bardziej lub mniej, tym co znajdowało się na kartkach książki. Zapraszam do recenzji!




"Można kochać każdego (...) Miłość to... - szukałam odpowiednich słów - bardzo głęboka troska o kogoś. Świadomość, że ktoś bardzo wiele dla nas znaczy, że nasz świat byłby pusty, gdyby jego w nim zabrakło."





Tytuł oryginału: Eve
Seria: Eve (chyba?)
Tom: 1
Przekład: Julia Wolin
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 301

Osiemnastoletnia Eve, która została wychowana, jak większość (lub wszystkie) kobiet, które przeżyły zarazę, czyli w szkole dla samych dziewczyn. Uczono je tam, że mężczyźni to zwykli manipulanci, gwałciciele i po prostu samo zło. Żyją one w przekonaniu, że po wyjściu ze szkoły będę one pracowały w zawodzie, jaki sobie wymarzą... Zostaną malarkami, lekarkami, architektkami, projektantkami... Jednak pewnego dnia Eve widzi coś, czego nie powinna. Arden, czyli dziewczyna, której praktycznie nikt nie lubi, bo chwali się, że jako jedna z nielicznych nie jest sierotą, ucieka ze szkoły. Jedynego, bezpiecznego miejsca. Eve jednak dowiaduje się, dlaczego to zrobiła i jest to dla niej traumatyczne przeżycie. Okazuje się bowiem, że... Nie... Nie zaspojleruje. Dlatego dziewczyna ucieka ze szkoły do świata, w którym żyją mężczyźni. Pozostawiona sama sobie musi przeżyć w lesie, ale nie wie jak, ponieważ nie nauczyła się tego w szkole. Jednak potem spotka Arden i Caleba i wszystko ma być w porządku, ale jak wiadomo, w dystopiach nie w porządku. 

"Ale po raz pierwszy wiedziałam coś na pewno. Najważniejsza była chwila. Zbyt piękna, by ją stracić."

Książka zapowiadała się naprawdę świetnie, ponieważ na samym początku wciągnęła mnie bardzo. Każdy kolejny rozdział czytało mi się coraz szybciej. Jednak później uznałam, że główna bohaterka jest po prostu nudna, nie ma zbyt ciekawego charakteru i historii. O wiele lepsza była postać Arden, bohaterki drugoplanowej, która o wile lepiej sprawdziłaby się w roli głównej zamiast Eve. Co do innych postaci... Caleb, który również był ważny w powieści nie polubiłam, uważam, że jest to typowy chłopak z romansideł (nie mam nic do romansideł! Mam coś do przereklamowanych romansideł!). Umięśniony, opalony i pełen testosteronu. Jednak drugą postacią, która zdobyła moją sympatię był Leif, który również był dość ciekawy i miał historię! Niestety Caleb i Eve, na których opierała się książka byli przeciętni... Dla mnie głównymi postaciami powinni być Arden i Leif i koniec!
Wątek miłosny w książce był nietrafiony moim zdaniem. Sądzę, że na fabułę autorka miała świetny pomysł, ale pogubiła się w nim, wplatając jeszcze do tego miłość i robiąc zwykłe romansidło, które znajdziemy w każdej przeciętnej książce o miłości, czyli powtarzające się wątki. Niektóre fragmenty były wręcz surrealistyczne i głupawe. Jednak możliwe, że pretensje mogłabym kierować do tłumaczenia (nie mogę przeboleć słów spolszczonych... "manikiur", czy "lancz". Raz spotkałam w książce też sprawkę chochlika drukarskiego, gdyż na jednej ze stron znalazła się całkowicie nie potrzebna liczba pięć) 
Co do okładki to nie pasuje ona do książki, m.in. dlatego, że Eve ma brązowe włosy, a dziewczyna z okładki czerwone (wolałabym, żeby miała okładkowe).
Nie sądzę jednak, że książka jest zła. Jak już pisałam, naprawdę spodobało mi się kilka postaci, oraz pomysł na nią pani Carey miała bardzo dobry. 
Miałam dziś dzień czepiania się... Jednak naprawdę... Jest to książka bardzo lekka i polecam ją bardziej na przeczytanie po jakieś trudnej i długiej powieści, jako szybką odskocznię. Jest przyjemna jeśli chodzi o trudności w czytaniu, ponieważ ich nie ma. 

7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz