Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 lutego 2018

"GWIEZDNY PYŁ" Neil Gaiman

W życiu nie często zdarzają się podobne chwile - chwile, gdy wiemy, bez cienia wątpliwości, że naprawdę żyjemy, czujemy powietrze w płucach, mokrą trawę pod stopami, dotyk bawełny na skórze; chwile, gdy żyjemy całkowicie teraźniejszością i nie liczy się przyszłość ani przeszłość.


Tytuł oryginału: "Stardust"Autor: Neil Gaiman
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 200
Ocena: 7


Gdzieś w Anglii, gdzie stykają się dwie krainy - zwyczajna z magiczną, leży miejscowość, której nazwa bierze się od Muru oddzielającego te dwa tajemnicze światy. Co dziewięć lat, po drugiej stronie Muru odbywa się nadzwyczajny jarmark. Spotykają się w tedy mieszkańcy obu terytoriów. Jest to również jedyna okazja by przekroczyć granicę i zobaczyć malownicze tereny Krainy Czarów.

Tristran Thorn od zawsze podkochiwał się w Victorii Forester. Zrobiłby dla niej wszystko by tylko zdobyć jej serce i ożenić się. Nawet zdobyłby dla niej gwiazdę, która spadła niedawno na tereny magicznej, aczkolwiek niebezpiecznej krainy.


**********

 Cała historia rozpoczyna się od ojca Tristrana - Dunstana. Poznajemy jego krótką historię życia, w której podejmuje kilka lekkomlnych decyzji. Jednocześnie prowadzone są dwie inne linie czasowe, mające miejsce oczywiście w tym samym czasie. 

Autor chciał po prostu stworzyć bajkę dla dzieci. Sam to potwierdził (chyba) w podziękowaniach. Jednak przeoczył fakt, że najmłodsi nie są wtajemniczeni w wiedzę skąd pochodzą. 

Książka ma ciekawą fabułę, jednak nie wciągającą. Przy niektórych powieściach potrafię siedzieć całą noc, nie odrywając się od niej ani na chwilę. To było kompletne przeciwieństwo. Wręcz w pewnych momentach zasypiałam. Ocaliło ją zakończenie, którego się spodziewałam jednak nie było zupełnie oczywiste. Zabrakło mi również poważnego, mocno zagrażającego bohaterom czarnego charakteru, który pokrzyżował by im trochę plany. Wszystko po prostu szło im za łatwo. 

Moja ocena 7 jest trochę zawyżona z dwóch względów. 1) Akcja książki dzieje się w Anglii dodatkowo w czasach wiktoriańskich. Nie było tam dużo nawiązań, jednak to moje ulubione czasy i państwo. 2) Piękna oprawa. Cała seria książek Neil'a Gaimana została wydana na nowo w podobnym stylu. Piękny napis, ale to nie wszystko. Są na niej również małe obrazki, idealnie tam pasujące, nawiązujące do powieści. W trakcie jej czytania powoli dowiadujemy się czemu akurat one zostały tu umieszczone.

niedziela, 2 lipca 2017

74. "TY, SZCZĘŚLIWA AUSTRIO, ŻEŃ SIĘ!" | "MARIA ANTONINA. Z WIEDNIADO WERSALU"| JULIET GREY #CÓRKA ZEUSA


Tytuł oryginału: Becoming Marie Antoinette
Wydawnictwo: Bukowy las
Ilość stron: 392
Seria: Maria Antonina
Tom: 1
*Z Wiednia do Wersalu*W Wersalu i Petit Trianon*Z pałacu na szafot*

"Niech inne kraje prowadzą wojny, ty, szczęśliwa Austrio, żeń się"

Maria Antonina, znana z historii, Królowa Francji i arcyksiężna austriacka jest raczej traktowana dość po łebkach. Wiemy, że do Francji przybyła z Austrii, została żoną Ludwika Augusta oraz  podczas panowania jej męża wybuchła rewolucja francuska. Pusta, rozpieszczona i lekceważąca
problemy ludzi niższego stanu. Jednak mało kto zagłębia się w jej historię, aby poznać jej prawdziwy życiorys.
Jak sam tytuł wskazuje Marię Antoninę poznajemy jeszcze, gdy wraz z rodziną mieszka w Wiedniu. Matka nie przyłożyła się zbytnio do edukacji najmłodszej córki, która, wówczas, jako dziesięciolatka ma w głowie zabawy. Wszystko się zmienia gdy Maria Teresa Habsburg, cesarzowa Austrii i matka Marii Antoniny, postanawia wydać córkę za Ludwika Augusta, wnuka Ludwika XV, króla Francji. Wtedy przygotowanie córki do wyjazdu musi odbyć się w zawrotnym tempie. I już w wieku czternastu lat Maria Antonina przybywa do Wersalu, gdzie po raz pierwszy poznaje swojego męża. Jednak dlaczego oboje nie mogą skonsumować małżeństwa?

"(...)ci, którzy nie studiują historii, są skazani, aby ją powtórzyć"


Byłam bardzo dobrze nastawiona na tę powieść i z zapałem zabrałam się za jej czytanie. Czas XVIII-wiecznej Francji, stroje, rewolucja bez granic mnie pasjonują. I muszę przyznać, że lekko zawiodłam się na tej powieści.
Nawet nie mogę przyznać dlaczego. Bodajże dlatego, że nastawiłam się na powieść dość poważną, a otrzymałam historię z perspektywy dziesięciolatki. I to był dla mnie strzał na samym początku. Jednak z czasem przyzwyczaiłam się do tego i uznałam, że być może jest to lepszy zabieg, gdyż jeszcze bliżej poznajemy postać Marii Antoniny, a o to w tej książce chodzi, prawda? Moje pozytywniejsze z czasem nastawienie nie zmieniło jednak faktu, iż książka nie porwała mnie na tyle, abym nie mogła się od niej oderwać. Owszem, zdarzało się momentami, że zabierałam się za nią i czytałam godzinę, jednak podczas owej godziny mogłam przeczytać, na przykład tylko sześćdziesiąt stron. Dopiero po przeczytaniu powieści poczułam wielką tęsknotę do Wersalu, Marii Antoniny, czy wszystkich pałacowych intryg.
Teraz może powiedzmy trochę o jednym z najistotniejszych aspektów tej książki, czyli postaciach, gdyż najważniejsza ma tu być Maria Antonina. Wcześniej nie darzyłam tej bohaterki historycznej wielką sympatią, gdyż czytałam o niej tylko z kilku źródeł, gdzie przedstawiano ją raczej w gorszym świetle. Po zapoznaniu się z perspektywy, którą przedstawia książka Juliet Grey da się zauważyć miłość tej bohaterki, której matka nie okazywała jej należytych uczuć to ona i tak robiła wszystko by ta była z niej dumna. Nie zapominajmy też, iż po przybyciu do Wersalu była ona jeszcze dzieckiem, więc spojrzenie na ten świat, w którym znalazła się po raz pierwszy było zupełnie inne, a i tak radziła sobie z nim dobrze.
Również Ludwik August nie jest tu przedstawiony negatywnie, ale jako nieśmiały jeszcze chłopiec, który… Lubi jeść. Oczywiście, że irytacja Marii Antoniny udziela nam się, gdyż Ludwik często ignorował swoją żonę na początku ich relacji, ale z czasem ta postać również nie była dla mnie odpychająca.
„Maria Antonina. Z Wiednia do Wersalu” nie jest typową powieścią historyczną, gdzie znajdziemy tylko suche fakty. Postacie, często przedstawiane nam w sposób bardzo prosty, zostały tutaj ożywione, nie są czarno-białe. Poprzez wstawki z języka niemieckiego i francuskiego można doskonale wczuć się w klimat powieści. Czasy zostały też świetnie wyrysowane, sytuacje przez które musi przejść młoda królowa, jej brak prywatności, wszystkie ruchy, które są bacznie obserwowane.
Czy mogę polecić tę powieść? Tak, raczej tak. Jeśli lubicie historię i uznacie, iż miło byłoby przybliżyć sobie postać Marii Antoniny, ciekawią was te czasy to jasne, sięgajcie po tę książkę! Jednak nie zapominajmy, iż jest to też fikcja historyczna i, mimo że, wiele faktów jest zgodnych to na potrzeby historii Juliet Grey pozmieniała kilka rzeczy, ale skrupulatnie objaśniła je pod koniec książki.

7/10

wtorek, 9 maja 2017

71. BRAK RYZYKA TO NAJWIĘKSZE NIEBEZPIECZEŃSTWO | "PONAD WSZYSTKO" | NICOLA YOON #CÓRKA ZEUSA


Tytuł oryginału: Everything, Everything
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 324
Seria: -
Tom: -

"Wszystko niesie z sobą pewne ryzyko. Nierobienie niczego też jest ryzykowne. Decyzja należy do ciebie."

Wielu z nas zapewne ma na coś alergię. Bodajże na pyłki, a może na jakiś składnik spożywczy. A teraz spójrzmy na to, że mielibyśmy być  uczuleni na wszystko.
Osiemnastoletnia Madeline wie co to oznacza. Nie może wyjść z domu, w którym
  co jakiś czas ma filtrowane powietrze, gdyż może się to zakończyć tragicznie. Całe dnie spędza czytając książki, grając z mamą w gry, rozmawiając z pielęgniarką, bądź na obserwowaniu sąsiadów przez okno. Krótko mówiąc: rutyna.
Dla młodej dziewczyny nie jest to zbyt komfortowe, aczkolwiek Madeline przywykła do takiego trybu życia i zaakceptowała to, rozumiejąc swoje położenie.
Pewnego dnia dziewczyna wygląda przez okno, jak zwykle, aby zobaczyć nowych sąsiadów. Nie wiedziała, że ten dzień zmieni jej życie. Madeline widzi przystojnego chłopaka, ubranego na czarno – Olly’ego. Początkowo piszą ze sobą maile i rozmawiają gestykulując przez okno (okno sypialni Madeline wychodzi na okno chłopaka). Jednak dzięki niemu Maddy rozumie, że jej życie nie dokońca ją satysfakcjonuje i uszczęśliwia.

"Dziwnie zdać sobie sprawę, że jest się gotowym umrzeć. To nie nagły przebłysk, cudowne olśnienie, ale powolny proces, jak uchodzące z balonu powietrze, tylko na odwrót."

Książkę czyta się po prostu błyskawicznie. Zajęło mi to dzień, ponieważ Nicola Yoon ma prosty i przyjemny styl pisania. Narracja jest pierwszoosobowa, więc natykamy się tu na młodzieżowy, lekki język. Do tego spotykamy tu notatki, zapiski, rysunki i tzw. „słownik Madeline”, przez co książkę pochłania się, nawet nie orientując się kiedy.
Postać Maddy podobała mi się pod tym względem, że mimo choroby nie miała ona żadnej depresji. Pogodziła się ze swoim losem. Uznała, że jest tak jak być musi i nie zmieni tego, buntując się przeciwko światu. Inne postacie też były w porządku, aczkolwiek nie bardzo zapadły mi w pamięć. Może jedynie fakt, iż każda ma swoją historię. Ojciec i brat Maddy zginęli w wypadku i została tylko z matką, Olly ma agresywnego ojca, a pielęgniarka Carla córkę, z którą marzy jej się kontakt, taki jaki ma Madeline ze swoją. Przez te sytuacje bohaterowie wydają nam się bardziej ludzcy i nikt z nich nie ma idealnego życia.
Końcówka była dla mnie zaskakująca i nie przewidziałam jej. Oczywiście nie powiem wam co się wydarzyło, bo nie chcę spoilerować tej powieści, ale zdziwiło mnie to co się wydarzyło. W międzyczasie możemy spotkać się z humorystycznymi wstawkami, przez co książkę jeszcze przyjemniej się czyta.
Dodatkową zaletą tej pozycji jest jej wydanie. Jak już wspomniałam, w środku znajdziemy jakieś notatki, maile i tym podobne, ale już sama okładka przyciąga oko, bo jest prześliczna. Jest dość gruba i ma skrzydełka. Strony też nie są cienkie i żółte, nie białe, więc wszystko jest super! ;)

Dlaczego mogę wam polecić tę pozycję? Książka jest lekka, czyta się naprawdę szybko, więc może zadziałać na zastój czytelniczy ;) Zawiera zaskakujące zakończenie i bohatera, a także nas rozweseli w pewnych sytuacjach :D

7/10

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

69. SCHIZOFRENIA CZY... PRAWDZIWE DUCHY? | "WEZWANIE" | KELLEY ARMSTRONG #CÓRKA ZEUSA



Tytuł oryginału: The Summoning
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 355
Seria: Najciemniejsze moce
Tom: 1
*Wezwanie*Przebudzenie*Odwet*

 Problemem jest nie to, czy możesz uciec, ale to, czy będziesz chciał

Chloe Saunders jest zwykłą nastolatką. Chodzi do szkoły artystycznej, interesuje się filmami, nie jest zbyt popularna.
Dręczą ją tylko pewni ludzie… Ludzie, których nie widzi nikt inny. Z tego powodu Chloe zostaje wysłana do ośrodka Lyle House, gdzie mają pomóc jej pozbyć się tego problemu.
W ośrodku dziewczyna poznaje kilka innych dzieciaków, którzy również trafili tam, gdyż podejrzewani są o różne choroby psychiczne. W Lyle House Chloe dowiaduje się, że nasz świat zamieszkiwany jest też przez osoby z różnymi, magicznymi zdolnościami, a ona, prawdopodobnie, widzi zmarłych.

Oczywiście, jest to typowa młodzieżówka, jednak taka, która zachęca już od pierwszej strony, na której poznajemy sytuację, która działa się dwanaście lat wcześniej. Autorka ma bardzo prosty, lekki styl pisania, a wydarzenia poznajemy z perspektywy samej Chloe, co wyszło naprawdę w porządku. Realistycznie, gdyż dziewczyna zachowuje się, tak jak nastolatka, a nie dorosła, jednak Armstrong, tak to odczuwałam podczas czytania, chciała by jej książka była bardzo na czasie, przez co powieść jest zbiorem młodzieżowych słów, takich jak cool, na które natykamy się co kilka stron.
Ciekawe jest to, że poznajemy wraz z Chloe cały ten magiczny świat, jaki jest skonstruowany. Było to naprawdę, jakby to powiedzieli bohaterowie tej książki, cool, jednakże wszystkie informacje mamy podane w jednym dialogu. Mnie się to trochę nie podobało, ponieważ wolałabym krok po kroku dowiadywać się tego i owego w różnych sytuacjach. Oczywiście nie wygląda to tak, że Chloe przebyła jeden dialog i już więcej nie dostała informacji. Chodzi mi bardziej o to, że w danej rozmowie dostajemy bardzo dużo faktów, później są to jedynie wzmianki.
Bohaterowie są w porządku. Tak to określę, ponieważ nie byli oni jakoś bardzo dobrze i szczegółowo wyrysowani, jednak miło z nimi spędzać czas. Każdy z nich jest inny i raczej nie było wśród nich kogoś, kto by mi przeszkadzał. Chloe jest piętnastoletnią dziewczyną, która jest osobą wrażliwą, pomocną i dość inteligentną, co ostatnio w młodzieżówkach jest dość rzadko spotykane. Mamy nawet fragment, w którym bardzo chciałaby pomóc Derekowi, ale wie, że bardziej by przeszkodziła niż pomogła. Jak już jesteśmy przy Dereku to warto wspomnieć o nim. Jest on wykreowany na postać oddaloną od innych, odosobnioną, mrukliwą i rzucająca raz po raz nieprzyjemne komentarze. A ja po prostu takie postacie uwielbiam. Fantastyczną bohaterką była też Victoria, czyli dziewczyna, która uczepi się wszystkiego, będzie narzekać o wszystko i nie da ci spokoju, póki nie wygra… Uwielbiam ją! Dodała książce pewnego charakteru.
Fabuła może nie idzie jakoś szybko, ponieważ przez trzy czwarte książki Chloe spędza czas w ośrodku i powoli dowiadując się mrocznych sekretów. Nie mówię, że było to nudne, ponieważ mi się to podobało.
Nie sądziłam, że ta powieść tak mnie uwiedzie. Może nie jest najlepiej dopracowaną książką na świecie, jednakże jest ciekawa, kiedy nie wiemy co czytać i mamy ochotę na coś lekkiego. Na pewno zapoznam się  drugą częścią serii!

7,5/10

Czytaliście może serię Kelley Armstrong? A może chcecie się zapoznać z „Wyzwaniem”?
Miłego dnia wszystkim życzę i powodzenia w nauce do egzaminów!

czwartek, 9 lutego 2017

62. WIELKI POWRÓT CELAENY | "DZIEDZICTWO OGNIA" | SARAH J. MAAS #CÓRKA ZEUSA

Czytając różne opinie na temat tej książki, spotkałam się z tym, że ludzie, którym  - zazwyczaj – podobała się druga część, nie przypada do gustu trzecia, albo na odwrót. Jak było ze mną?

Starałam się tego unikać, ale jest to trzecia część serii, więc mogą się znaleźć  spojlery do poprzednich tomów!



Tytuł oryginału: Heir of Fire
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 654
Seria: Szklany Tron*
Tom: 3
*Szklany Tron*Korona w mroku*Dziedzictwo ognia*Królowa cieni*Imperium Burz*Zabójczyni i władca piratów*Zabójczyni i czerwona pustynia*Zabójczyni i podziemny świat*Zabójczyni i imperium Adarlanu*

By zniszczyć potwora, wcale nie potrzeba innego potwora. Potrzeba światła, które przegna mrok.

Celaena została wysłana do Wendlyn, gdzie nadal rozpamiętuje śmierć tak bliskiej jej przyjaciółki. Ma tam wypełnić kolejne zadanie, które zlecił jej król Adarlanu. Władca nie wie, że miejsce to pozwoli dziewczynie trenować jej moc. Robi to przy pomocy księcia Rowana.

W tym tomie jest więcej fantastyki niż w poprzednich. Przepełniona jest ona magią i tajemnicą którą odkrywamy krok po kroku. Mi to nie przeszkadzało, gdyż uwielbiam fantasy, tym bardziej, że Maas nadal utrzymuje swój poziom. Jej styl nie jest przeciętny, składa się z dość rozbudowanych opisów, ale nie ciągnących się przez dwadzieścia stron (albo ponad sto, jak w przypadku „Katedry Marii Panny w Paryżu).
Każdy z bohaterów miał ciężkie przeżycia i widać zmianę w każdym z nich. Z tego powodu nie podobały mi się niektóre decyzje, które podjęła Celaena. Zaczęłam też darzyć sympatią Chaola, co wydawało mi się niemożliwe. Sądzę, nie wiem, czy to prawda, czy tylko moje odczucie, że mamy
więcej jego perspektywy. Mimo iż polubiłam kapitana, to nadal moje serce należy do Doriana, a po zdarzeniach z tej części jeszcze bardziej! Był tak słodki i czuły, że… Aww… Nie umiem tego inaczej wyrazić! Spotykamy stare postacie, dobrze nam już znane, ale też i nowe, a jest ich tu całkiem sporo, takie jak Rowan, który z początku był dla mnie beznadziejny i irytujący, ale z czasem go pokochałam, czy urocza Sorscha. W „Dziedzictwie ognia” mamy również nowe narracje. Kuzyna Aelin, Aediona i wiedźmy z rodu Czarnodziobych, co też było ciekawe.
Dobra, wymieniam same plusy, więc dlaczego czytanie tej powieści szło mi tak mozolnie? Około dwustu/dwustu trzydziestu stron było dla mnie męczarnią. Nie mogłam się zmusić, aby po nią sięgnąć i mnie nudziła. Brałam ją na siłę, żeby ją skończyć. Jednak potem szło mi dość dobrze, ale i tak… Całe ferie (nie licząc tego ostatniego weekendu przede mną) czytałam jedną książkę!
Podsumowując. Książka przepełniona magią i fantastycznymi wydarzeniami, w której poznajemy wiele nowych i ciekawych postaci, których w powieści… Brakowało to złe słowo… Bardziej, ubarwiły historię. Widzimy zmianę w zachowaniach starych bohaterów. Jednak początek mnie strasznie wynudził, przez co muszę odjąć książce kilka punktów, gdyż nie mogłam nawet po nią sięgnąć!


niedziela, 8 stycznia 2017

|KIEDY UŚWIADAMIASZ SOBIE, ŻE MUSISZ SIĘ WYBRAĆ DO WROCŁAWIA| "NOMEN OMEN" | MARTA KISIEL #CÓRKA ZEUSA

Witam wszystkich w kolejnej recenzji! 
- ekhem, nie było ich dość dawno, za co przepraszam -
Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marty Kisiel, co nie oznacza, że o niej nie słyszałam, bo od dawna mam zamiar sięgnąć po "Dożywocie", które wyszło spod jej pióra :)
Tymczasem, zapraszam do mojej opinii o "Nomen omen" :D


Tytuł oryginału: Nomen omen
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 330
Seria: -
Tom: -
 "Ach, rozumiem... Znaczy nie rozumiem, ale zaczynam się przyzwyczajać"
Współczesny Wrocław. Trzy osobliwe bliźniaczki. Papuga kochająca wafelki.
To wszystko znajduję się w książce „Nomen omen” Marty Kisiel. Salomea Klementyna Przygoda, bo tak właśnie nazywa się główna bohaterka, nareszcie przeprowadza się ze swojego miasta do Wrocławia, pozostawiając swoją dość nietypową rodzinę. Matkę próbującą wydobyć rozbuchany erotyzm córki, ojciec, który pozostał w XIV wieku i nieznośnego brata Niedasia.
Dom do którego trafia nie jest lepszy.
Właścicielka, pani Bolesna, nie sprawia dobrego wrażenia. A sprawy z nią powiązane mogą być niebezpieczne i dość cudaczne.
A do tego Salka, bo tak ją wszyscy nazywają, musi spać z papugą Roy’em Keanem!

Salka jest bohaterką, która ma ogromnego pecha, więc o jej przygodach czytało się z uśmiechem na twarzy. Wszystko dopełniał jeszcze zabawny styl pisania autorki. Książka przepełniona była żartami i humorem przez co miewałam niekontrolowane napady śmiechu.
Przez większość czasu powieść była wciągająca i przyjemnie się ją czytało, bo akcja rozgrywa się w Polsce, we współczesnym świecie i napisana tak przezabawnie. Jednak przez mnogość bohaterów, a z czasem ich przybywa, i wiążące się z nimi wątki czasem się gubiłam i nie rozumiałam, co się w danej chwili dzieje, albo o kim teraz mowa. Jednak większość stron zajmowała ciekawa historia, dzięki której bardzo miło spędziłam czas we Wrocławiu J (W końcu muszę się tam wybrać).
Z tyłu znajduje się mapka i hm… Fajnie, że tam jest, możemy czasem tam zajrzeć, ale nie uznałabym tego za stratę, gdyby jej tam nie było.
Jeśli chodzi o postacie to, mimo iż było ich wielu, stykamy się z wieloma charakterami, to każdego polubiłam. Wszyscy wykreowani byli bardzo dobrze, że nie dało się ich nie darzyć sympatią. Wśród nich znajdziemy nie tylko ludzi, ale też gadającą papugę Roya, który oddał swą miłość wafelkom, czy drapiącego kurtkę Salki psa Kajstusia.  
Jak już mówiłam książka była ciekawa, między innymi przez te zgubne, liczne wątki, wśród nich znajduje się ważny fantastyczny, z czego bardzo się cieszę, bo bardzo mnie wciągnął. A pomysł z tak osobliwymi trojaczkami był wprost genialny!
Pierwsze co przyciągnęło mnie do powieści Marty Kisiel to fantastyczne okładki *.* Są po prostu przecudne!

7/10
Bo
Mimo że było to bardzo przyjemne spotkanie z Martą Kisiel, to sytuacje, w których się gubiłam, czasem troszkę mnie zniechęcały.
Polecam  i pozdrawiam :D

PS
Ostatnimi czasy założyłyśmy stronę na Facebooku, na którą serdecznie was zapraszamy :D

środa, 31 sierpnia 2016

"Księżniczka Wampirów" Alyxandra Harvey #Wampiratka


Witajcie o tej późnej porze~


Tom: 1
Seria: Kroniki Rodu Drake'ów
Wydawnictwo: Akapit Press
Liczba stron: 253


Książka opowiada o Solange Drake, pierwszej dziewczynie, która przyszła na świat w rodzinie wampirów. Od zawsze mówiono jej, że zostanie królową wampirów, ponieważ taka jest przepowiednia. Przez to ciągle jest narażona na niebezpieczeństwa. Solange ma gdzieś jakąś przepowiednie. Chce żyć z dala od tego całego zamieszania jaki sie dzieje
na dworze Lady Nataszy. Woli spotykać się z jej najlepszą przyjaciółką Lucy (kyóra jest człowiekiem) oraz, aby jej zmartwienia ograniczały sie do jej nadchodzącej przemiany oraz siedmiu zatroskanych i nadopiekuńczych braci.
Kiedy młoda bohaterka zostaje porwana na ratunek ruszają jej Lucy i jeden z jej braci Nicholas. Jak potoczą się ich losy? Czy przyjaciółka Solange oprze się urokowi Nicholasa?

Od razu muszę uprzedzić, iż moja ocena może nie być obiektywna... za co przepraszam ;-;
Nie jest to ambitna seria, jednak serie opowiadające losy rodziny coś w sobie mają. Lekka, napisana prostym jęsykiem i przyjemna książka, którą szybko się czyta! Może humor nie jest wybitny jednak ja uwielbiam to wzajemne dokuczanie sobie oraz przezywanie innych ^^
Co do postaci... uważam, że są spoko. No, może żadna nie zaskoczy nas charakterem, ale irytowała mnie tylko Solange (surykatka ma w sobie więcej grozy i lepiej, by sie nadawała poza tym '-') oraz Lady Natasza. Dwie postaci, które były najlepsze to zdecydowanie Lucy oraz matka Solange, Helena Drake. Mają silne charaktery i na pewno je polubicie. Kocham każdego z braci, ale na to nie zwracajcie uwagi (fangirling on).
Muszę pochwalić autorke za ciekawy pomysł z różnymi gatunkami wampirów. W pierwszej części nie poznajemy dobrze Ogary Matek, ale zapewniam was, iż w następnej dowiecie sie o nich znacznie więcej!
Co do walki z łowcami wampirów jest to już oklepane... ale za to wojna domowa wampirów jest o wiele lepsza!
Wielki plus daje za naturalne, delikatne romanse. Są prawdziwe i nie przesłodzone.
Jeśli poszukujecie jakiegoś świetnego dzieła, no to niestety nie tutaj. Lecz jeśli potrzebujecie czegoś do odstrsowania albo zrelaksowana to zdecydowanie polecam! <3

Ocena: 
Subiektywna: 9/10   Obiektywna: 7/10

czwartek, 25 sierpnia 2016

"Mroczne umysły" Alexandra Bracken #Córka Zeusa

Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Seria: Mroczne Umysły*
Tom: 1
Przekład: Maria Borzobohata-Sawicka
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron:448
*Mroczne umysły*Nigdy nie gasną*Po zmroku*Przez ciemność*

„To, że chcesz żyć własnym życiem, wcale nie oznacza, iż jesteś złym człowiekiem.”

W Ameryce panuje choroba zwana OMNI, czyli ostra młodzieńcza neurodegeneracja idiopatyczna. Chore na nią dzieci klasyfikuje się na Zielonych, Niebieskich, Żółtych, Pomarańczowych i Czerwonych w zależności jakie mają umiejętności. Od super inteligentnych, przez tych, którzy umieją nagrzewać wszystko do bardzo, bardzo wysokich temperatur i podnosić rzeczy bez pomocy rąk, aż do tych, co umieją zaglądać w umysły. Aby nie czynili szkód powołano specjalne obozy, w których mają „rehabilitować” chorych. Pilnują ich żołnierze Sił Specjalnych Psi, czyli SSP. Jednak to, co wszystkim przekazują jest kłamstwem i są bezwzględni dla dzieci.
Ruby miała 10 lat, kiedy wysłano ją do obozu. Jest Pomarańczowa, potrafi zobaczyć czyjeś wspomnienia, myśli. Jednak udaj, że jest Zielona. Prawda może kosztować ją życie.

Książkę zaczęłam, nie znając wcześniej pani Bracken. Pobyt w obozie zajmuje tylko około 100 stron, reszta to opis podróży po ucieczce Ruby z obozu. A szkoda, bo było to najciekawsze.
Bohaterów polubiłam, bo nie było w nich nic, co mogłoby mi przeszkadzać. Jednak nie mieli nic wyjątkowego, ciekawych charakterów. Najbardziej przypadł mi do gustu Charles, który ciągle się z kimś przekomarzał.
Powieść to dystopijna młodzieżówka, więc mamy pewne schematy: walkę z rządem, bohaterów-nastolatków i wątek miłosny. Jest dobrze wykreowana, ale szablonowa.
Jak już mówiłam – pomysł z obozem był nawet niecodzienny, interesujący, bardzo mi się podobał, ale było go mało.
Książka nie była fenomenalna, ale dobra. Przeczytałam ją szybką, miło spędziłam z nią czas. Polecam ją, jeśli nie oczekujecie wybitnego dzieła, ale jeśli chcecie przeczytać typową młodzieżówkę, na chwilę oderwania się

7/10

środa, 24 sierpnia 2016

"Mam na imię Lucy" Elizabeth Strout #Nike

"Dobrze zapamiętałam to słowo: "bezwzględna". 
On nie wydawał się bezwzględny i nie sądziłam, 
żebym ja była lub mogła być bezwzględna.
Kochałam go. Był dobry."
Tytuł oryginału: My Name Is Lucy Barton
Seria: -
Tom: -
Przekład: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron:  224


Lucy Barton, dojrzałą kobietę, pisarkę wychowującą dwójkę dzieci, podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu odwiedza niewidziana od lat matka. Niewinne rozmowy o ludziach z przeszłości otwierają furtkę do bolesnych wspomnień: biedy, wykluczenia i rodzinnych tajemnic. W oszczędnej narracji Strout buduje kruchą nić porozumienia pomiędzy kobietami, dla których ta niespodziewana pięciodniowa wizyta staje się najintymniejszym momentem ich relacji. Strout misternie konstruuje, wydawać by się mogło, uporządkowany świat, który na naszych oczach się rozpada. Nie znajdujemy w tym jednak dramatu, lecz cichą akceptację i zrozumienie dla ludzkich słabości.

***


  Każdy czytelnik odnajduje w książce coś innego, co przykuwa jego uwagę.
Dlatego też, w swojej krótkiej opinii, chcę się skupić na drodze, którą przeszła główna bohaterka.
  Lucy Barton wychowywała się w biedzie, co ogromnie wpłynęło na sposób, w jaki postrzega otaczający ją świat. Słaba więź z rodzicami sprawiła, że z trudnością nawiązuje kontakt z innymi ludźmi. Choć udaje się jej prowadzić normalne życie, cały czas towarzyszy jej strach. Lucy poszukuje czegoś więcej.
  Moim zdaniem "Mam na imię Lucy" to powieść o miłości, rodzinie i biedzie.
Ale przede wszystkim, jest to powieść o bezwzględności, którą musi w sobie znaleźć główna bohaterka, by wziąć sprawy w własne ręce.

7/10

                           Nike

               

wtorek, 2 sierpnia 2016

"Atramentowa krew" Cornelia Funke #Córka Zeusa

Cornelia Funke jest jedną z najpoczytniejszych autorek z Niemiec pod względem książek dla dzieci i młodzieży. Większość swoich powieści ilustrowała sama – tutaj: podziw!
„Atramentowa krew” jest drugą częścią o atramentowym świecie. Jak wypadła pod względem pierwszej?

Tytuł oryginału: Tintenblut
Seria: Atramentowa Trylogia*
Tom: 2
Przekład: Jan Koźbiał
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 622
*Atramentowe serce*Atramentowa krew*Atramtowa śmierć*

Od poprzednich wydarzeń minął rok. Mo, Resa, Dariusz i Meggie zamieszkują u Elinor. Zaklimatyzowali się i są szczęśliwi. W końcu są razem – są bezpieczni.
Natomiast Smolipaluch i Farid poszukują sposobu, żeby znaleźć się w Atramentowym Świecie. Kiedy w końcu udaje im się odszukać kogoś, kto mógłby ich wczytać, okazuje się, że jest on oszustem.
A Basta i Sroka nadal żyją. Farid i Meggie muszą znaleźć sposób by spotkać się ze Smolipaluchem i pomóc mu, ale Atramentowy Świat zaczyna żyć własnym życiem, nie idąc zgodnie z powieścią Fenoglia. Zło powoli staje się silniejsze i nasi bohaterowie próbują z nim walczyć. Jest to trudne, zwłaszcza, że wszyscy mają Mo za zbójcę, ukrywającego się pod pseudonimem – Sójka.


Szata graficzna książki nadal jest piękna i to się nie zmieniło. Nadal dodaje powieści magicznego i baśniowego klimatu.
Uważam, że ta część była ciekawsza od poprzedniej, – co się rzadko zdarza, bo najczęściej podobają mi się pierwsze – chociaż trochę się dłużyło. Dlatego plusem jest, że rozdziały są krótkie, co pomaga w czytaniu takiej cegły, która, muszę przyznać, ciągnęła mi się. Jednak jest to książka dla trochę młodszych, więc nie jest źle.
Bohaterowie nadal są dobrze wykreowani, Smolipaluch przestał mnie irytować, a doszło tu dużo postaci. Na to pani Funke zaradziła i dodała na początku spis wszystkich wraz z krótkim opisem. Mogę się, jednak, doczepić trochę do Roksany, która, moim zdaniem, była trochę zbyt idealna. Dobrym pomysłem była również mapka Atramentowego Świata, np. gdy czyta się, że ktoś znajduje się w Nieprzebytym Lesie, a chce dojść do Mysiego Młyna i mówi: O matko, ale to daleko!, to ty sprawdzasz i stwierdzasz, że, kurcze, rzeczywiście, to prawie drugi koniec mapki!
Podsumowując. Polecam ją ludziom, którzy... Przeczytali pierwszą część, bo moim zdaniem jest ona lepsza od poprzedniej. Akcja momentami się ciągnęła (do tego 622 strony...), ale ogólnie była ciekawa, trochę długo mi się ją czytało. Postacie są dobre.

7,5/10

Atramentowe serceLINK